W sumie to dotarły do mnie nawet dwie sztuki, ponieważ w pierwszej szczoteczka była w środku opakowania zagięta o 180', a po wyjściu na światło dzienne przyjęła kąt ok. 90', co widać na poniższym zdjęciu. Jak to się stało nie wiem i pierwszy raz takie cuda widzę. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że to był odosobniony przypadek i nikomu nie zdarzy się kupić takiego połamańca, bo znając życie wymiana w sklepie nie poszłaby tak gładko, jak u mnie. Nie minął tydzień, a już miałam w domu kolejny, tym razem już prosty jak drut ;), egzemplarz.
Co prawda ten pierwszy troszkę się już sam z siebie wyprostował (aktualnie krzywizna szczoteczki wynosi może z 15'), ale i tak niektóre włókienka w wyniku zagięcia pozostały uszkodzone i nierówno się układają, więc pewnie nie pozostałoby to bez wpływu na efekt końcowy. Także tym bardziej brawa dla Maybelline za pozytywną i szybką reakcję.
Tyle tytułem wstępu, a teraz przejdźmy do rzeczy.
Tusz, jaki jest, każdy widzi ;) Opakowanie to standardowa baryłka, jak to na linię Volum' Express Maybelline przystało, tym razem w pięknym, i jakże modnym ostatnio, koralowym kolorze.
Szczoteczka, jak widać, w tej samej barwie - specjalnie dla Was ją wypucowałam, żeby lepiej ukazać i kolor, i ząbki, fachowo zwane włókienkami elastomerowymi. Producent zapewnia, że jest ich trzysta, ale prawdę mówiąc nie liczyłam. Grunt, że naprawdę wywiązują się ze swojej roli i świetnie rozczesują rzęsy. Co prawda nie jest to może efekt jak spod igły, ale osobiście za takim nie przepadam, więc pod tym względem jestem w zupełności usatysfakcjonowana.
Szczoteczka zwraca uwagę nie tylko kolorem, ale i nowatorskim kształtem połączonym z wcale nie tak małym rozmiarem. Przyznam, że po złych doświadczeniach z Volume Collagene L'Oreala trochę się jej obawiałam, ale już po pierwszym użyciu okazało się, że niepotrzebnie.
Maybelline One by One naprawdę jest wygodna w użyciu i mimo swej wielkości nie ciapie tuszem górnej powieki. Myślę, że sekret tkwi tu w dozowniku, który ściąga nadmiar tuszu ze szczoteczki. Co więcej malowanie nią dolnych rzęs to już w ogóle bajka - chyba w życiu nie szło mi to łatwiej i szybciej! Tu chyba zasługi należą się samemu kształtowi szczoteczki, a dokładniej jej wypukłościom.
źródło: www.maybelline.com |
Jak to się ma do rzeczywistości?
Rzęsy faktycznie zyskują na objętości, ale czy jest ona aż tak wyjątkowo zmysłowa, to bym się kłóciła. Ogólnie mam gęste, tyle że jasne rzęsy, więc wystarczy je dokładnie pokryć kolorem, nieco pogrubić i porządnie rozdzielić, żeby zmalować na oczach mały wachlarzyk ;) Ten tusz robi to może nie najgorzej, ale też nie najlepiej, a już na pewno daleko mu do efektu z reklamy...
Sama jego aplikacja nie przysparza problemów - szczoteczka gładko sunie po rzęsach, ładnie je rozdziela, delikatnie unosi i wydłuża. Niestety kłopoty zaczynają się przy drugiej warstwie - wtedy na światło dzienne lubią wychodzić mikro-włókienka, które przyczepiając się do końcówek rzęs tworzą niezbyt estetyczny efekt. Także w przypadku Maybelline One by One pośpiech jest jak najbardziej wskazany i najlepiej nakładać jedną warstwę za drugą. Z tym, że dwie to już wszystko, bo przy trzeciej trudno zapobiec grudkom.
Niestety z tego powodu jak dla mnie pogrubienie nie jest wystarczające. Lubię mocno podkreślone rzęsy, a ten tusz mi tego nie daje. W sumie to bardzo się nie czepiam, bo nikt tego specjalnie nie obiecuje, ale informuję. Zresztą może jeszcze z czasem tusz ciut zgęstniej i się pod tym względem wyrobi - w końcu to dopiero wstępne testy.
Za to na pewno na plus zaliczyć mogę kolor. Dostałam Glam Black i czerń jest naprawdę ładna i lśniąca.
Jeśli chodzi o trwałość - też jest nieźle. Dopiero pod wieczór można dostrzec pod oczami jakieś nieliczne okruszki. To niewątpliwa poprawa, przynajmniej w porównaniu do Colossala, który osypywał się praktycznie od razu. Co prawda nie polecam udawać się z One by One na fitness, bo intensywnego treningu nie przetrwa (okruszki są wtedy bardziej liczne niż nieliczne ;) ), ale w normalnej, codziennej eksploatacji jest ok.
Zresztą efekty końcowe możecie ocenić same. Przepraszam tylko za tą małą wyrwę w mojej linii rzęs, ale to akurat nie wina tuszu, tylko po prostu co jakiś czas tak mi się robi :/ Dopiero na zdjęciach to zauważyłam.
Poniżej jeszcze kilka dodatkowych ujęć tego samego oka z tej samej sesji ;) O dziwo, tu tego mojego małego przerzedzenia aż tak nie widać.
Ogólnie efekt jest ładny i jak dla mnie dobry na co dzień, do pracy, kiedy to praktycznie nie maluję powiek. Leniwiec ze mnie i wolę 5 minut dłużej pospać niż bawić się rano z cieniami, kredkami itp.
Na koniec dodam tylko, że tusz standardowo kosztuje 31-34zł, a w promocji można go upolować i za 25zł. Dostępny jest w trzech kolorach: czarnym, szarym i brązowym.
Więcej informacji na jego temat znajdziecie na stronie Maybelline.
Ocena: 3,5 / 5