sobota, 4 czerwca 2011

Uprzejmie donoszę


Spieszę do Was z radosną nowiną - cienie L'Oreal Color Infaillible (vel Infallible), które pokazywałam tu i tu niebawem będą w Polsce! Jeśli wierzyć portalowi glow.pl mają wejść do sprzedaży w lipcu i kosztować 35zł.

Już nie mogę się doczekać, zwłaszcza, że od dawna ostrzę sobie ząbki na 02 Hourglass Beige, którego w UK nie było, a w dodatku u nas mają się też pojawić dwa matowe odcienie - 16 Pebble Grey i 20 Coconut Shake. Chyba nie muszę dodawać, że wszystkie trzy zapewne będą moje... I oby tylko te trzy, bo nie powiem... ten 04 Forever Pink też wygląda kusząco...

A Wy, czujecie się skuszone?


Nowe cienie utrzymują się na powiece przez 24h, wytrzymują 11 tysięcy mrugnięć, są odporne na ścieranie i wodę, lecz łatwe w demakijażu. Nie obsypują się, nie gromadzą się w załamaniu powieki.

Cienie do powiek Color Infaillible, to owoc czterech lat pracy Laboratoriów L’Oréal Paris, które opracowały nową, innowacyjną konsystencję cieni z opatentowaną formułą koloru, która nigdy nie zawodzi.

Konsystencja
Cienie do powiek Color Infaillible zawierają 4 razy więcej substancji wiążącej niż klasyczne cienie pudrowe. To nadaje im konsystencję pośrednią między pudrem a kremem i sprawia, że cienie są delikatne i aksamitne, a ich aplikacja niezwykle prosta.

Intensywny kolor w mgnieniu oka!
Formuła cieni Color Infaillible została oparta o technologię Color Reveal, która podkreśla i uwydatnia kolor. Pigmenty są bardzo intensywne, dzięki czemu cienie zapewniają idealne pokrycie i żywy kolor.

Trwalość przez 24h
Cienie Color Infaillible utrzymują się na powiece przez 24h, niczym druga skóra. Wytrzymują 11 tysięcy mrugnięć. Są odporne na ścieranie i wodę, lecz przy tym łatwe w demakijażu. Nie obsypują się, nie gromadzą się w załamaniu powieki.

Formuła Color Infaillible
Cienie do powiek Color Infaillible to coś pomiędzy tzw. cieniami tłustymi, a tradycyjnymi – prasowanymi. Taka formuła doskonale się sprawdza, ponieważ pozwala uniknąć wad, a zachować zalety tych produktów. Tłuste, kremowe cienie są zazwyczaj nietrwałe – szybko zbierają się w załamaniu powieki. Color Infaillible niezawodnie trzymają się na skórze, a jednocześnie nadal łatwo aplikują – nawet opuszkiem palca. Nie obsypują się przy nakładaniu, jak niektóre tradycyjne, prasowane cienie i można nimi wykonać nawet bardziej intensywny makijaż typu smoky eyes. Color Infaillible to fajny produkt na wiosnę i lato – jasne odcienie nadają powiece delikatny połysk i pięknie wyglądają w słońcu – myślę, że nawet na plaży będą trzymać się na swoim miejscu.

Aplikacja
Color Infaillible najłatwiej nakładać opuszkiem palca. Aby uzyskać delikatny efekt, należy po prostu rozetrzeć cienie na powiece. Głębszy, bardziej intensywny kolor można osiągnąć przez wklepanie produktu w powiekę, kilkakrotnie nabierając go na palec. Aby uzyskać efekt wieczorowy, kontur oka dobrze jest najpierw obrysować czarną kredką. Na dolną powiekę wygodniej będzie nakładać cień za pomocą aplikatora z gąbeczką.

Agata Kalbarczyk - makijażystka
Kolory 002 Hourglass Beige oraz 004 Forever Pink to odcienie, które pozwalają rozświetlić powiekę. Nałożone na jej ruchomą część i roztarte palcem czynią oko większe i bardziej wypukłe. Ten efekt można powtórzyć w wewnętrznym kąciku oka i na wysokości kości policzkowych. Na ciepłej, letniej karnacji efekt będzie spektakularny. Eyeliner na górnej powiece uczyni taki makijaż bardziej wieczorowym i doda mu modowego „pazura”. Kolory 005 Purple Obsession i 009 Permanent Kaki przeznaczone są do bardziej wyrafinowanych makijaży, choć równie łatwe „w obsłudze”. Górną powiekę należy oklepywać palcem, nabierając produkt kilka razy – aż uzyskamy intensywność, o jaką nam chodzi. Przy makijażu wieczorowym najlepiej sprawdząją się odcienie 014 Eternal Black oraz 012 Endless Chocolate. Dla efektu smoky eyes górną i dolną powiekę należy obrysować czarną kredką, a następnie nałożyć cienie. Efekt jest bardzo interesujący – intensywność i połysk jednocześnie. Mój faworyt wśród jasnych odcieni to 004 Forever Pink. Wystarczy muśnięcie na powiekę i dodatkowo na kości policzkowe, do tego trochę maskary oraz błyszczyka – i świeży, letni makijaż gotowy! Z ciemniejszych odcieni w tym sezonie szczególnie będę polecać kolor 009 Permanent Kaki. Wybiegi pełne są zielonych makijaży w różnych odcieniach, a 009 to kolor uniwersalny zarówno dla niebieskich, jak i brązowych oczu. Poza konsystencją i kolorami, dużym atutem cieni Color Infaillible jest ich opakowanie – proste, ładne i praktyczne słoiczki wyglądają jak farbki i zachęcają do zabawy, a przezroczyste dno dobrze prezentuje kolor i konsystencję. Moim zdaniem żywe, ciekawe kolory, w połączeniu z trwałym efektem, łatwością aplikacji i możliwością uzyskania różnych makijaży, czynią cienie Color Infaillible naprawdę ciekawym produktem w gamie L’Oréal Paris.

To co najważniejsze o cieniach Color Infaillible:
- osiem zmysłowych odcieni
- aksamitna konsystencja
- niezwykle intensywne kolory
- 24-godzinna trwałość
- odporne na wodę i ścieranie
- nie obsypują się i nie gromadzą się w załamaniu powieki

Gama kolorów:
- 02 Hourglass Beige
- 04 Forever Pink
- 05 Purple Obsession
- 09 Permanent Kaki
- 12 Endless Chocolate
- 14 Eternal Black
- 16 Pebble Grey (Mat)
- 20 Coconut Shake (Mat)

Cena: 35 PLN (cienie będą dostępne w sprzedaży od lipca 2011)
Autor: Robert Krupiński

Opis i zdjęcia zapożyczone ze strony http://www.glow.pl/uroda/makijaz/loreal-paris-color-infaillible-cienie-do-powiek/

Mmmminty, czyli Rimmel - Lycra Pro - 500 Peppermint

Moja miętka idealna - nie za blada, nie za zielona, ale też nie za niebieska. Właściwie to w sztucznym świetle ciut bardziej zielona, w naturalnym bardziej niebieska. Kusiła mnie odkąd wypatrzyłam ją w Rossmannie, a potem jeszcze zobaczyłam zdjęcia i w Kosmetycznym Kuferku Burn, i na Atqua's Beauty i wiedziałam, że MUSZĘ ją mieć!


Lakier w Rossmannie kosztuje 16,99zł, ale polecam szukać go poza sieciówkami - sama kupiłam za 14zł i to bez żadnej promocji. Niemniej jednak i tak jest wart nawet tych 17zł, bo nie dość, że świetnie się nim maluje i szybko schnie, to naprawdę zaskoczył mnie trwałością. Mam go na pazurkach od tygodnia  i tylko końcówki delikatnie się wytarły. Co prawda położyłam na niego wysuszacz Sally Hansen Dries Instantly, ale to na pewno nie jego zasługa, bo on raczej skraca żywotność lakierów zamiast ją wydłużać :/


No ale wracając jeszcze do lakieru - pędzelek jest dość duży, gruby, płaski i szeroki, ale wbrew pozorom wygodnie się nim maluje. Kwestia przyzwyczajenia po prostu. Lakier jest odpowiednio gęsty, nie wypływa na skórki i dobrze kryje. Dwie warstwy w zupełności wystarczają, więc standard. Ogólnie rzecz biorąc polecam się za nim rozejrzeć po sklepach póki jeszcze jest, bo to chyba jakaś letnia limitka.

poniedziałek, 23 maja 2011

Żurawinki jak malinki, czyli Rimmel - I Love Lasting Finish - 066 Cranberry Zest

Mój ulubieniec ostatnich tygodni:

Rimmel - I Love Lasting Finish Fruities Collection - 066 Cranberry Zest

Tylko zupełnie nie wiem dlaczego nazwali go żurawinką, skoro to malinka jak się patrzy! Piękna, żywa i głęboka. Bez żadnych zbędnych drobinek, shimmerków i innych pereł, po prostu czysty, kremowy malinowy róż. Do tego świetnie kryje przy 2 warstwach, szybko schnie, a na koniec delikatnie, ale wyczuwalnie pachnie owocami leśnymi. Czego chcieć więcej?



Noo, może tego, żeby Rimmel poszerzył u nas swój asortyment, bo póki co ani tej owocowej ani nawet podstawowej serii I Love Lasting Finish u nas nie uświadczysz... A szkoda, bo lakierki świetne i w świetnej cenie - w UK jedyne 2,99 funta. Polecam, jeśli tylko będziecie mieć okazję, żeby je zdobyć.


sobota, 21 maja 2011

Nie taki diabeł straszny...

źródło: http://www.w-spodnicy.pl
Moja przygoda z depilatorem zaczęła się lat temu 12 - wtedy to zażyczyłam sobie na urodziny jakiegoś takiego Braun'a jak poniżej. Niestety nie dane mi było w ogóle cieszyć się z prezentu, bo zamiast radości z gładkiej skóry, odczuwałam jedynie ból. Ból nie do wytrzymania! Nie pomagała ani nasadka masująca ani nawet wyproszona w aptece bez recepty maść znieczulająca. Po kilku próbach poddałam się całkowicie, rzuciłam Braun'a w kąt, po czym parę lat później w ogóle go sprzedałam.


Od jakiegoś czasu znów zaczął za mną chodzić zakup podobnego narzędzia tortur... Miałam dość ciągłego golenia pach, które z jednej strony domagały się tego praktycznie codziennie, a z drugiej wcale tego dobrze nie znosiły i wiecznie kończyło się podrażnieniem :( Nawet golenie nóg mnie aż tak nie męczyło, jak te pachy i stwierdziłam, że jak znów przy łydkach skapituluję, to może z pachami chociaż dam radę. Wiem, że to niby delikatniejszy obszar, ale w końcu jeszcze jakieś 4 lata temu regularnie chodziłam na wosk na pachy i nawet kosmetyczka podziwiała mój stoicki spokój, podczas gdy ona się nade mną znęcała... Do tego stwierdziłam, że technika poszła do przodu, można już kupić naprawdę wybajerowane depilatory z różnymi nakładkami, masażerami, głowicami, a nawet takie co nie tylko można myć, ale i używać pod wodą. Marzył mi się taki właśnie "podwodny" Braun'ik, ale koniec końców, korzystając z nie lada okazji wyprzedażowej w Tesco, nabyłam Philipsa HP 6570. Doszłam do wniosku, że jak mam znów zwątpić po paru użyciach, to zawsze lepiej wywalić w błoto 140zł niż blisko 500zł...


Poza tym chyba same przyznacie, że design tego modelu naprawdę cieszy oko i aż zachęca do użycia. Te kwiatowe motywy, iście wiosenny odcień zieleni... No i do tego smukły, opływowy kształt, który świetnie leży w dłoni i lampka Opti-light, przed którą nie ukryje się żaden włosek!

Do tego mój model wyposażony jest w 3 nasadki: masującą, podnoszącą włoski i klasyczną zapewniającą najszersze pole działania i, z tego co zdążyłam zauważyć, najdokładniejszą depilację. Oczywiście do tego zasilacz (niestety ta wersja bez kabelka nie działa), szczoteczka do czyszczenia głowicy (nie wiem po co, skoro szybciej i dokładniej można to zrobić pod wodą) i kosmetyczka, w którą cały ten zestaw się mieści. Po więcej informacji na temat samego modelu odsyłam Was bezpośrednio na stronę producenta KLIK. Nie ma sensu, żebym powielała tu to wszystko.

Dodam jeszcze, że jak to w depilatorach Philips'a bywa głowica depilująca wyposażona jest w ceramiczne dyski, podczas, gdy na ten przykład w Braun'ach są to pincety. Jaka jest między nimi różnica nie wiem, bo ze swoich pierwszych doświadczeń zapamiętałam ból i tylko ból - grunt, że te całe dyski u mnie się sprawdzają.

No bo chyba nietrudno Wam się domyślić (i po tytule, i po tym przydługim wstępie ;) ), że tym razem zakup był jak najbardziej udany! Żeby nie było - przyznaję, że pierwsza próba pod pachami okazała się istnym hardcorem - bolało jak cholera, krew się lała, przycięłam sobie nawet skórę... Ale potem przypomniałam sobie rady koleżanek - wizażanek i umówiłam się na wosk do kosmetyczki. Nawet po jednym takim zabiegu włoski odrastają o wiele słabsze i, co najważniejsze, jest ich jednorazowo mniej do usunięcia, więc kolejna depilacja Philips'em była już prawie bezbolesna. Teraz po blisko 2 miesiącach użytkowania mogę powiedzieć, że wbrew pozorom ból wcale nie jest większy niż na nogach, a nawet śmiem twierdzić, że mniejszy!

Co prawda przy łydkach już nie bawiłam się w żadne woski, tylko od razu potraktowałam je depilatorem, ale mimo iż nóg nie goliłam tak często jak pach, więc teoretycznie przynajmniej włoski były tam i słabsze, i rzadsze, to jednak wyrywanie ich jest tam bardziej odczuwalne. Ten pierwszy raz naprawdę mocno zaciskałam zęby, drugi i trzeci też jeszcze trochę bolało, a teraz powiedzmy, że przez pierwszą minutkę coś czuję, ale nie nazwałabym tego bólem, a w dodatku po chwili to już w ogóle jest takie smyranie. Zresztą nawet już nie używam nasadek masujących - prawdę mówiąc ta typowo masująca przydała się tylko przy pachach przez te pierwsze 2-3 razy, a do nóg w ogóle się nie sprawdza, bo nie łapie krótkich włosków. A ta niby podnosząca włoski jest już całkiem bezużyteczna wg mnie, więc koniec końców używam tylko tej klasycznej, bez żadnych bajerów.
 

Jeśli chodzi o domniemane negatywne skutki tego typu depilacji, to póki co nie zauważyłam, żeby mi jakoś specjalnie zaczęły wrastać włoski, chociaż zewsząd się słyszy, że tak się często dzieje. Regularnie używam peelingu, smaruję się balsamem z mocznikiem (to akurat mniej regularnie ;) ) i naprawdę do tej pory może ze 2 razy musiałam pomagać wyjść na światło dzienne jakimś pojedynczym włoskom. Wręcz częściej mi coś wrasta na linii bikini, gdzie golę się golarką niż tam, gdzie zaczęłam używać depilatora, więc w niedalekiej przyszłości mam zamiar poszerzyć obszar działań ;) W sumie dzisiaj już zaczęłam robić przymiarki i nie było tak źle, więc myślę, że stopniowo, kawałek po kawałku i tam dam radę. Chociaż nie ukrywam, że akurat do bikini przydałaby się węższa głowica. Ta moja jest stworzona typowo do nóg i jak z pachami radzi sobie doskonale, tak z bikini już gorzej. No ale to akurat nie jej wina.

Zresztą bardziej niż wrastających włosków obawiam się o stan moich naczynek, bo niestety mam skłonności do ich pękania, ale tu też póki co nic się nie dzieje. Co prawda przy pierwszej depilacji łydek pojawiło mi się sporo czerwonych plamek, takich jakby podskórnych wylewów, ale po 2 dniach zniknęły i przy kolejnych zabiegach już ich nie było. Nie mam też często spotykanych, a typowych dla tej metody depilacji kropeczek w miejscu wyrwanych cebulek. Czasem tylko jakieś delikatne zaczerwienienie, które zresztą po paru godzinach znika.

Ogólnie rzecz biorąc jestem pod wrażeniem tego wynalazku i żałuję, że tak długo zwlekałam zanim podjęłam kolejną próbę, bo jak się okazuje zabieg wcale nie jest tak bolesny, a komfort gładkiej skóry niebywały! Zwłaszcza pod pachami - koniec z wiecznie czerwoną od golarki, "wykropkowaną" skórą i odrastającymi już na drugi dzień włoskami :/ 2-3 zabiegi i odzyskujemy swą dawną, gładką skórę o jednolitym kolorycie! Przy nogach może nie jest już aż tak gładko, bo chociaż włosków nie widać, to coś tam czuć, ale i tak o niebo lepiej. Wystarczy nawet raz w tygodniu przejechać po nodze i usunąć jakieś pojedyncze włoski, a pewnie z czasem będzie ich coraz mniej.Także polecam, polecam i jeszcze raz polecam, nawet tym z Was, które kiedyś próbowały i nie dały rady. Jak widać, czasem trzeba dać sobie drugą szansę... ;)

A Wy używacie depilatorów? Macie jakieś tajemne sposoby na zapobieganie wrastającym włoskom? Bo teraz może i faktycznie jakiś wpływ na ich brak ma balsam z mocznikiem, ale nie chciałabym być skazana na niego codziennie, bo jednak latem wolę lżejsze smarowidła. No i co z bikini? Da radę czy dać sobie spokój? Bo po porannej próbie widzę, że do teraz jeszcze mam niezłe podrażnienia, ale w sumie może z czasem przejdą. Jakieś patenty na to? Chętnie posłucham rad koleżanek - weteranek depilatorów ;)

wtorek, 17 maja 2011

SWATCHownia - L'Oreal Color Infallible Eyeshadow - part II

z lewej 013, z prawej 012; góra - w świetle dziennym, dół - z lampą

Daaawno mnie tu nie było, wiem... Ale musicie mi wybaczyć to zaniedbanie, bo ostatnio tyyyle się działo, że nie miałam czasu ani głowy na pisanie. Zresztą tak szczerze mówiąc, to dalej średnio u mnie z racjonalnym myśleniem ;) więc na początek, zanim znów się rozkręcę, wrzucam swatche kolejnych dwóch kolorów z mojej kolekcji cieni L'Oreal Color Infalllible (vel Infaillible). Na ich temat rozpisywać się już nie będę, bo poczyniłam to tutaj przy okazji prezentacji 3 pierwszych nabytków z tej serii.

Panie i Panowie, tym razem przed Państwem: 012 Endless Chocolat i 013 Burning Black, a raczej na odwrót:  013 Burning Black i 012 Endless Chocolat, bo siakoś tak nie po kolei pozowały mi do zdjęć ;)


Kolorami na słoiczkach nie ma się co sugerować, bo jak 013 jeszcze ujdzie, tak 012 w rzeczywistości prezentuje się zupełnie inaczej niż mogłoby się nam wydawać. 
z lewej 013 Burning Black, z prawej 012 Endless Chocolat

013 Burning Black - ciężko mi go jednoznacznie określić... To taki ciemny śliwkowy fiolet z domieszką brązu i fioletowym shimmerkiem.Śliczny!
013 Burning Black - z lewej w świetle dziennym, z prawej z lampą

012 Endless Chocolat - ten to już w ogóle zagadka! Wygląda na najzwyklejszy złoty, wręcz miedziany brąz, a na oku wychodzą z niego jakieś czerwono-bordowe podtony i ta miedź ginie. Na ręce niestety tego nie widać. Niemniej jednak polecam zaryzykować zakup, bo jak na brąz jest naprawdę niebanalny.
012 Endless Chocolat - z lewej w świetle dziennym, z prawej z lampą

Na koniec swatche na ręce, bez żadnej bazy, bez żadnego specjalnego wklepywania, poprawiania - ot, jedna delikatna (naprawdę!) warstwa.
z lewej 013, z prawej 012; góra - w świetle dziennym, dół - z lampą


Osobiście jestem w tych cieniach zakochana i coś czuję, że w bliżej nieokreślonej przyszłości będzie i part III ;)

czwartek, 5 maja 2011

Majowe rozdania

Dziewczyny szaleją co najmniej jak pogoda w majówkę ;) Poniżej kilka rozdań, w których sama biorę udział, i na które i Was zapraszam. Żeby poznać szczegóły każdego z rozdań, wystarczy kliknąć na podlinkowane nazwy blogów. Kolejność akurat gra rolę - zaczęłam od tych, których termin przyjmowania zgłoszeń mija lada moment, więc radzę się spieszyć!


PysiaPatrysia rozdaje na blogu PysiaPatrysia

Do wygrania:
  • Lakier Essie w kolorze Strawbery Sorbet
  • Nail Tek I
  • Essie first base coat
  • kolczyki
Zgłoszenia do 10 maja.

Urban rozdaje na blogu The Urban State of Mind

Do wygrania 2 lakiery Essie Braziliant: Too Too Hot oraz Smooth Sailing.

Zgłoszenia do 12 maja.


nosek rozdaje na blogu maniaczka kosmetyków w akcji

Do wygrania:
  • maska do włosów Dabur Vatika poj. 500 ml, użyta 2 razy,
  • tonik Bioderma Hydrabio poj. 200 ml, ubytek widoczny na zdjęciu,
  • maseczka Avon oczyszczająca do twarzy tajski lotos - nowa,
  • akier do paznokci Bell Fashion Colour, koralowy odcień nr 322, trochę używany,
  • pomadka Bourjois Docteur Glamour odcień 17 Rose requinque, nowa
  • kredka do oczu Bourjois Smoky Effet, fioletowa, nietemperowana.
Zgłoszenia do 17 maja.


swirruska rozdaje na blogu makeupbyswirrruska

Do wygrania:
  • tusz do rzęs Clinique High Lengths Mascara w kolorze black,
  • puder prasowany Elat Mineral firmy Bourjois w kolorze 02 Vanille,
  • lakier OPI w jednym z wybranych kolorów.
Zgłoszenia do 18 maja.


hawa rozdaje na blogu Kosmetyki off the record

Do wygrania aż 5 zestawów kosmetyków.

Ten prezentowany na powyższym zdjęciu (najciekawszy wg mnie) zawiera:
*Odżywka w spray'u Rene Furterer Okara bez spłukiwania do włosów farbowanych
*Samoopalacz nawilżający w kremie Lirene
*Maseczka oczyszczająca do cery tłustej i trądzikowej Marion
*Lakier Wonder Nail IsaDora srebrny
*Cienie do powiek Sensique Exotic Flower nr 221, 222, 223, 224, 225
*Baza pod lakier i top coat Orly
*Błyszczyk rozświetlający do ust AA Love & Kiss

Zgłoszenia do 21 maja.


Hexxana rozdaje na blogu Tysiąc jeden pomysłów i pasji

Do wygrania 2 zestawy kosmetyków:

Zestaw I
  • Lush Fresh Farmacy,
  • Organique mydło organiczne Cynamon,
  • Lush szampon New + pudełko w komplecie,
  • Barbra Cosmetics Płyn Micelarny,
  • Barbra Cosmetics Tonik do zmywania paznokci z olejkiem pomarańczy,
  • Yves Rocher Peeling waniliowy,
  • Yves Rocher Balsam waniliowy,

Zestaw II
  • Miniprodukty Burt's Bees: krem na dzień, balsam i żel do ciała, błyszczyk, scrub, krem do stóp, krem do skórek -2 opakowania,
  • świeca zapachowa.

Zgłoszenia do 26 maja.

wtorek, 3 maja 2011

Recenzja: L'Oreal Lash Architect 4D

Ostatnimi czasy na naszym rynku pojawił się nowy tusz L'Oreala - Lash Architect 4D. Następca Lash Architect 3D tym razem ma dawać efekt sztucznych rzęs nie w trzech, a w czterech wymiarach. Będąc fanką poprzednika, nie mogłam przejść obojętnie obok tej nowości i kliknęłam go zupełnie w ciemno na Allegro, na długo przed tym zanim pojawił się w naszych sklepach.

Zainteresowanych obietnicami producenta odsyłam do ulotki (polecam oglądać w powiększeniu).


Moje wrażenia niestety trochę się różnią od tych obietnic. Owszem rzęsy są naprawdę mocno pogrubione, do tego ładnie podkręcone, ale z wydłużeniem już gorzej, a z rozdzieleniem to już w ogóle średnio. Co prawda ogólny efekt naprawdę mi się podoba, ale po prostu L'Oreal troszkę się zagalopował w tych opisach. Zresztą dowód poniżej:


Rzęsy pociągnięte jedną warstwą tuszu, niczym specjalnie nie rozczesywane - zdjęcie zaraz po pomalowaniu rano, na szybko. Jak widać są trochę posklejane, a gdzieniegdzie pojawiły się okruszki. Te okruszki są jego kolejną zmorą. Nie wiem dlaczego ale na początku tusz strasznie się osypywał, w zasadzie to już po 3-4h i z tego powodu rzuciłam go w kąt. Przeleżał trochę w szufladzie, użyty od czasu do czasu i, o dziwo, teraz - po 3 miesiącach - nie robi tego praktycznie wcale (noo nie licząc tych drobinek zaraz po pomalowaniu rzęs). Nie żebym nad tym ubolewała, ale zwykle jest na odwrót. Co prawda i tak nadal nie polecam go, jeśli w planach mamy zajęcia fitness czy całonocną imprezę, bo niestety pod wpływem potu lekko się rozmazuje, ale na co dzień jest ok.

Żeby nie było, że tylko narzekam. Kolejny dowód - tym razem prezentujący tusz Lash Architect 4D w pełnej krasie i okazałości. Wg mnie solo nie wygląda tak dobrze, jak właśnie w połączeniu z pełnym makijażem oka. Zgodzicie się ze mną?












Jak widać na zdjęciach efekt jest naprawdę wyrazisty, a sam kolor tuszu faktycznie intensywnie czarny.

Tyle jeśli chodzi o efekt, teraz trochę o samym tuszu.


Opakowanie Lash Architect 4D bardzo mi się podoba. Jest duże, masywne, kanciaste, a do tego nie dość, że srebrne, to jeszcze o lustrzanym połysku. Co prawda przez to odbijają się na nim wszelkie odciski palców, a w dodatku ta srebrna wierzchnia warstwa łatwo się zdziera (co widać na zdjęciu), ale pierwsze wrażenie robi niezłe i przyciąga do siebie uwagę.


Jeśli zaś chodzi o samą szczoteczkę, to bardzo przypadła mi do gustu. Co prawda nabiera trochę za dużo tuszu, ale mało która tego nie robi, także bardzo mi to nie przeszkadza. Zresztą ta naprawdę dobrze leży w dłoni i wygodnie się nią maluje. Zwężająca się końcówka pozwala na łatwe umalowanie rzęs w wewnętrznych kącikach, a ogólne zakrzywienie szczoteczki idealnie sprawdza się przy malowaniu tych zewnętrznych. Zawsze miałam problem z ich domalowaniem, bo mam tam sporo rzęs i nawet czasem podejrzewają mnie o doklejanie w tym miejscu sztucznych kępek, a teraz wystarczy że obrócę szczoteczkę w drugą stronę i po problemie. W dodatku dzięki temu rzęsy jeszcze lepiej się podkręcają.

Konsystencja tuszu jest gęsta, kremowa i dzięki temu nie trzeba nakładać niewiadomo ilu warstw, żeby osiągnąć wyrazisty efekt. U mnie wystarcza jedna. Zresztą w przypadku dwóch warstw radzę się spieszyć, bo tusz szybko zasycha i potem mogą pojawiać się grudki przy nakładaniu.


Podsumowując - wg mnie jest to naprawdę niezły pogrubiający tusz, aczkolwiek ze względu na cenę (blisko 60zł) i jego humory związane z osypywanie się, raczej nie spotkamy się ponownie.

Ocena: 3/5

D.N.O. vol. 4, czyli dno totalne...

Kwietniowy Projekt Denko nie wygląda już tak pięknie jak prezentacja nabytków (tu i tu)... Powiem krótko - dno totalne... dno i 3 metry mułu... Przy tylu zakupach powinnam mieć co najmniej 2x tyle zużyć... Nic to, pozostaje mieć nadzieję, że za miesiąc będzie lepiej.



1. Farmona, Jantar, Odżywka do włosów i skóry głowy - może i działa, może i faktycznie pobudza wzrost włosów, ale nie mam cierpliwości do jej stosowania. Ma formę płynu, który trzeba codziennie wcierać w skalp, a ja jestem na to za leniwa. Co prawda potem poszłam na sposób i przelałam ją sobie do buteleczki z atomizerem, ale tak czy siak nie dla mnie takie zabawy. A włosy owszem, ostatnio i szybko rosły, i poprawiła się ich kondycja, ale to chyba zasługa ogólnej pielęgnacji i witaminizowania się od wewnątrz, a nie tylko samej wcierki.





2. Nuxe, Reve de Miel, Krem do rąk i paznokci - co prawda miałam tylko miniaturkę 15ml, ale ta ilość wystarczyła, aby się przekonać, że to nie jest krem dla mnie. Owszem ładnie pachnie, jest gęsty, a mimo wszystko szybko się wchłania, ale co z tego, skoro po krótkiej chwili dłonie domagają się kolejnej porcji. A potem kolejnej, i jeszcze kolejnej... I to niby ma być silnie skoncentrowany odżywczy krem do przesuszonych dłoni... Tiaa...






3. L'Oreal, Glam Shine, Natural Glow, 400 Juicy Nude Glow - o ile się nie mylę to był ten odcień  (w sensie numerek, bo na zdjęciu to na pewno inny kolor) - kremowy cielisty beż, bez żadnych drobinek. Glam Shine jak to Glam Shine - wygodny serduszkowy aplikator, przyjemny zapach, brak smaku. Nie wysuszał ust, ale też specjalnie nie pielęgnował. Mimo wszystko go lubiłam, przede mną do zużycia jeszcze jeden kolorek z tej serii.







4. Joanna, Naturia, Peeling antycellulitowy do ciała z imbirem - chyba nikomu specjalnie przedstawiać go nie trzeba. Cud to żaden nie jest, ale ja go lubię, głównie ze względu na orzeźwiający imbirowy zapach. Może i mocno nie zdziera, może i wydajnością nie grzeszy, ale jest taniutki, więc mu to wszystko wybaczam.





5. Oriflame, Swedish Spa, Regenerujący krem do rąk na noc - jeden z lepszych w Oriflame. Jakoś tak się dziwnie składa, że ichnie kremiki do rąk, to albo hity albo kity. Ten całe szczęście należy do tych pierwszych. Jest dość treściwy, ale nietłusty. Wchłania się szybko, więc można go stosować i na dzień. Zawiera ekstrakt z imbiru i nim też pachnie, ale ostrzegam, że w przypadku przesuszonych dłoni tenże imbirek może trochę podrażniać i podszczypywać. Mimo wszystko kupię ponownie!
Wspominałam już, że kocham orzeźwiający zapach imbiru? :)



6. Avon, Planet Spa, Krem do rąk z minerałami z Morza Martwego - kiedyś go bardzo lubiłam, teraz jakoś mniej. Bardzo lekki, wręcz wodnisty, o charakterystycznym zapachu błotka. Wbrew pozorom całkiem przyjemnym. Wchłania się szybko, więc idealny do pracy i tam też go zużyłam. Zakupu już raczej nie powtórzę, chyba jest aż za lekki, a do tego nie najtańszy.







7. Scholl, Deo Activ Fresh, Spray do stóp - małe cudeńko. Mini format (50ml), który można ze sobą wszędzie zabrać, a mimo tych małych rozmiarów jest niezwykle wydajny i starcza na długo (ten miałam od czerwca zeszłego roku, ale przez zimę nie używałam). Dobrze i długotrwale chroni stopy i przed samym potem, i przed zapachem, a do tego nie pozostawia żadnych śladów. Zupełnie go nie czuć na stopach. Polecam, sama mam już drugi.





 8. Herbal Essences, Nawilżenie po Brzegi, Szampon do włosów - ostatnimi czasy mój ulubieniec, chociaż teraz zostanie chyba zdetronizowany przez swojego fioletowego brata z serii do loków. Robi co ma robić, czyli myje, nawilża i do tego przyjemnie pachnie. Włosy są po nim lśniące i gładkie, wręcz rozplątują się delikatnie już przy myciu, chociaż u mnie i tak bez odżywki ani rusz. Zresztą lubię i polecam cały niebieski duet i właśnie się zastanawiam, jak to się stało, że jeszcze się nie skusiłam na maseczkę... Hmm...

niedziela, 1 maja 2011

Kwietniowych szaleństw ciąg dalszy

Kwiecień już za nami, więc pora na comiesięczne podsumowanie zakupów. Przybytkami z UK już się chwaliłam tutaj, więc wrzucę tylko pozostałe nabytki. Niby nie ma ich tak dużo, ale suma summarum trochę mi tego przybyło, a baaardzo niewiele ubyło :o, więc postanowiłam zrobić sobie w maju mały odwyk. Może nie taki całkowity, ale prócz niezbędników (takich prawdziwych!) pozwalam sobie na max. 5szt. kosmetycznych zakupów. Zobaczymy co mi z tego wyjdzie...

Póki co wrzucam resztę kwietniowych nabytków.


Mgiełka do włosów Farmona Jantar to akurat zakup konieczny, bo żadnego innego psikadła już nie miałam, a w dodatku ta zawiera filtr UV, więc zawsze coś tam chroni kudełki przed słonecznym przesuszem. Miałam ją w tamtym roku i się sprawdziła, więc sięgnęłam po nią po raz kolejny. Zresztą wydatek żaden - niecałe 6zł.

Preparat do demakijażu twarzy i oczu 2w1 Pur Galenic znałam z miniaturek, ale że bardzo mi spasował, a przy okazji wypatrzyłam świetną promocję, więc bez wahania zgarnęłam 2 tubki po 30zł każda.

Balsam ze złotymi drobinkami ze słonecznej serii Galenic'a to efekt kuszenia hawy. Nie mogłam się oprzeć zdjęciom i opisom, a jeszcze jak znalazłam go za 17,99zł, to już w ogóle przepadłam.

Wszystkie powyższe kosmetyki zamawiałam w Aptece Słonik, którą szczerze Wam polecam. Był to mój pierwszy zakup u nich i nie dość, że ceny rewelacja, obsługa miła i ekspresowa, to jeszcze paczuszkę wysłano mi priorytetem, chociaż zapłaciłam za ekonomiczny i w dodatku zasypano próbkami, o jakie prosiłam. Dokładnie takimi, żadnymi innymi! Dowód poniżej. Oj, będzie co testować :)


Wracając do moich kwietniowych przybytków:

Krem Vichy Nutriextra to nagroda wygrana w konkursie organizowanym na blogu Hexxany. Póki co nierozdziewiczony, bo za dużo innych smarowideł mam otwartych. Zresztą nie wiem czy nie poczeka do jesieni, bo z różnych opinii wnioskuję, że raczej on cięższy niż lżejszy, więc chyba niekoniecznie na lato.

Żel pod prysznic Original Source Orange Oil & Ginger przedstawiałam dokładnie już tutaj, więc nie będę się powtarzać. Dodam tylko, że sięgam po niego z przyjemnością, chociaż może po zużyciu tak bardzo tego nie widać. Ale raz, że jest wydajny, dwa, że przez blisko 2tyg. nie było mnie w domu, a trzy - zwykle pod prysznicem mam otwarte 2-3 żele równocześnie.

Róż do policzków Pupa Luminys nr 07 chodził za mną od dawien dawna, więc w końcu skusiłam się na zakup na Truskawie. Póki co uczę się go nakładać, bo i sam róż mocno napigmentowany, i kolor mocno wyrazisty.

Cień Sensique Exotic Flower z aktualnej limitowanki, dorwany tuż po powrocie z UK, jeszcze w Krk. Ładny cielaczek, którego mi brakowało.

Na koniec małe zbliżenie na kolorówkę:


Tymczasem znikam na rowerek, miłego dzionka życząc!

czwartek, 28 kwietnia 2011

TAG - Sunshine Award

Jakiś czas temu, raczej dłuższy niż krótszy ;), stri-linga z bloga sorry mario the princess is in another castle wyróżniła moją skromną osobę tytułem Sunshine Award i tym samym zaprosiła mnie do dalszej zabawy. W tym miejscu raz jeszcze za to dziękuję i szybciutko biorę się do roboty. Czas najwyższy...

Zasady:

  1. Podziękować za wyróżnienie.
  2. Zamieścić u siebie link do bloga osoby, która Cię wyróżniła :)
  3. Wkleić u siebie logo wyróżnień.
  4. Przekazać nagrodę do 10 blogów!
  5. Zamieścić linki do tych blogów.
  6. Powiadomić o tym nominowane osoby.
  7. A na koniec - stworzyć listę rzeczy, które czynią mnie szczęśliwą.

Pierwsze trzy punkty mam już  z głowy, teraz czas na moje nominacje. Kolejność zupełnie przypadkowa, ale od razu zaznaczam, że starałam się wytypować blogi, które jeszcze nie zostały otagowane Sunshine Award (albom ślepa), a to wcale takie łatwe nie było. No ale do rzeczy!

nieogarnięte recenzje kosmetyczne (i inne takie)
Kosmetyczny Kuferek Burn
Kosmetyki OFF THE RECORD
Pif Paf!
Smieti i jej babska natura!
Lusterko Em
Kosmetyczka Isy
Po godzinach...
W świecie Panny Joanny
Bąbelkowy świat

Ufff!
źródło: http://i2.pinger.pl
Na zakończenie ostatni punkt programu - lista moich uszczęśliwiaczy. I tutaj też kolejność przypadkowa. 

Czekolada - zawsze i wszędzie i o każdej porze.

Koty - a zwłaszcza moja osobista Kota, a już zwłaszcza, jak zasypia przytulona do mnie, mrucząc przy tym głośno.

Bliskie mi osoby -  tu chyba nie muszę specjalnie tłumaczyć. Dobrze, że są. 

Słońce - czy to w lecie czy to w zimie, zawsze jego rozgrzewające promyki działają na mnie baaardzo pozytywnie.

Muzyka - bardzo różna, od gotyku do reggae, a już najlepiej na żywo. Nie ma to jak koncerty!

Zakupy - oczywiście najlepiej te kosmetyczne, ale ogólnie rzecz biorąc kupować lubię i nawet idąc po chleb, potrafię zginąć w półkach na pół godziny :D Tak, jestem zakupoholiczką!

Dobry/a - serial / film / książka - od razu mi lepiej po takim seansie.

No i na koniec: 

Słoneczniki - sam ich widok poprawia humor, a szczególnie jeśli są to całe pola słoneczników (patrz wyżej i niżej). Uwielbiam! (Tak na marginesie to nie rozumiem dlaczego w logo Sunshine Award nie występuje właśnie słonecznik - w końcu to jest prawdziwie słoneczny kwiat!)

EDIT (28/04/2011 godz. 19:34):
Wiedziałam, że o czymś zapomniałam... :o
Kiedyś nie przypuszczałam, że to napiszę, ale

Sport - zajęcia fitness, siłownia, rower, a kiedyś rolki czy narty (bo ze względu na problemy z kolanami nie wiem czy jeszcze do nich wrócę :( ) dają mi dużo satysfakcji i automatycznie podnoszą poziom endorfin. A pomyśleć, że w szkole nienawidziłam zajęć w-f...

źródło: http://separtysci.files.wordpress.com

czwartek, 21 kwietnia 2011

3 po 3, czyli 3 rozdania na 3 blogach

Estella rozdaje na blogu - Polish makeup bag - KLIK
Z okazji urodzin bloga Estelli do wygrania jest aż 5 (!!!) zestawów kosmetyków, ale nie ukrywam, że osobiście najbardziej przypadł mi do gustu ten ze zdjęcia powyżej.
  • Zestaw 1 - produkty do makijażu: baza wygładzająca Joko, puder matujący Debby, tusz do rzęs Falsies Maybelline, błyszczyk do ust Oriflame, cień Miss Sporty i kredka Euphora
  • Zestaw 2 - produkty do pielęgnacji twarzy: odświeżający żel do oczyszczania twarzy, odżywczo-nawilżający krem na dzień i odżywczy żel pod oczy
  • Zestaw 3 - produkty do paznokci: 2 lakiery Magnetics + magnes, 2 lakiery Cracking - base i top coat, naklejany lakier, naklejki-tatuaże oraz odżywka do paznokci w pisaku
  • Wisiorek kryształ Swarovskiego różowy
  • Wisiorek kryształ Swarovskiego tęczowy
Estella przyjmuje zgłoszenia do 25 kwietnia.

Cammie rozdaje na blogu - No to pięknie! - KLIK
Do wygrania jest zestaw dwóch kosmetyków The Body Shop, a dokładniej rozmarynowy żel pod prysznic oraz jagodowe masło do ciała.

cammie przyjmuje zgłoszenia do 30 kwietnia. 

Idalia rozdaje na blogu - Idalia bloguje - KLIK
Nagrodą jest przedstawiony na powyższym zdjęciu zestaw, czyli:

  • Buteleczka wody toaletowej C-Thru Pearl Garden, zapach bardzo wiosenny, 30 ml
  • Odżywka Nail Tek Foundation II,
  • Lakier Essence z kolekcji Multi Dimension XXL Shine kolor Purple Cherry,
  • Terminarz na rok 2011 ze zdjęciami malutkich dzieciaczków autorstwa Anne Geddes, idealny do torebki na babskie zapiski,
  • Pomadka Rimmel nr 500 Diva Red, piękna klasyczna czerwień z nutką różu,
  • Kolczyki srebrne (925) z kryształkami migdałami Ruby.
Idalia przyjmuje zgłoszenia do 1 maja

sobota, 16 kwietnia 2011

Przytargane z UK

Zgodnie z obietnicą wrzucam fotki zakupów przytarganych z UK. Kosmetycznych tylko, bo jak widzicie troszkę ;) tego jest... Na swoje wytłumaczenie mam tyle tylko, że część to prezenty (seria Brazil Nut, mini żel Coconut i próbeczki TBS od siostry, a lakier Top Shop od rzyrafki), a część została zakupiona już wcześniej i czekała tylko na mój przyjazd i odbiór (wysuwany pędzelek do różu, Curl Boost i krem pod oczy Nutriganics z promocji w TBS oraz woda toaletowa i żel pod prysznic Aquarelles YR z wyprzedaży na brytyjskiej stronie YR). Resztę zakupiłam już własnymi ręcami ;)

Włosy
Na serię do loków Herbal Essences miałam ochotę od dawien dawna i po wstępnych testach jestem nią zachwycona! 
3-minutowe maseczki Aussie bardzo lubię, więc myślę, że i na tej się nie zawiodę. Co prawda czaiłam się na inne serie, ale na lotnisku była tylko ta, więc wyboru nie miałam. 
Kremu do loków z Boots'a za 1,32GBP żal nie spróbować, zwłaszcza, że opinie ma świetne, a Curl Boost, co prawda w moim wyobrażeniu miał być sprayem, a jest lekkim kremem, ale mimo wszystko zadowolonam, bo działa fajnie.

 
Ciało
Seria YR Aquarelles to zakup z myślą o lecie, wyczajony w śmiesznej cenie na brytyjskiej stronie Yves Rocher. 
Antyperspirant w kulce Sanex stał się wyższą koniecznością w obliczu porządnego podrażnienia pach. Tak to jest jak się idzie na wosk do kosmetyczki 2 dni przed wyjazdem... No ale przynajmniej dzięki temu odkryłam fajny kosmetyk :) 
TBSków chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Co prawda seria Brazil Nut i mini-kokosek poczekają sobie do jesieni, ale żel papaykowy pójdzie w ruch latem. Ten ostatni upolowany na lotnisku za 1,66GBP!


Twarz
O cieniach Infallible L'Oreala rozpisywać się już nie będę, bo poczyniłam to tutaj. Jak widać moja kolekcja powiększyła się o dwa kolejne kolorki - 012 Endless Chocolat i 013 Burning Black. 
Tusz 17 Photo Flawless Lashes uwiódł mnie na lotnisku obietnicą zielonego koloru. Co prawda Black Green to faktycznie raczej czerń, ale ma przebłyski zielonego, nawet widać to nieco na zdjęciu. Póki co użyłam go raz i nie jest źle. 
Pędzelek TBS chciałam mieć tak do torebki do prasowańca. Co prawda w teorii jest do różu, ale z pudrem też nawet nieźle daje radę. 
Krem pod oczy Nutriganics TBS miał świetne opinie, więc w końcu się skusiłam. Próbki od siostry, bo ona jeszcze za młoda na te serie, a ja z chęcią przetestuję.

 
Paznokcie
Lakierków chyba specjalnie opisywać nie muszę, bo wszystko widać. Pierwszy to Airplane z Top Shopu, ostatni bez specjanej nazwy (ewentualnie była na opakowaniu, którego dawno już nie mam) z Primarku. Rimmel Lasting Finish w teorii ma po wyschnięciu pachnieć truskawkami, ale jak dla mnie ten zapach jest praktycznie niewyczuwalny. Grunt, że kolor śliczny! Reszta w  zasadzie jeszcze nietestowana.
 
Uff, to by było na tyle, jeśli chodzi o pierwsze wrażenia. Jeśli jesteście czymś szczególnie zainteresowane, dajcie znać w komentarzach, a postaram się po stosownych testach napisać szersze recenzje.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Popularne posty